15-10-2020 14:12
"Prawdziwe problemy są na onkologii" - wywiad z Kamilem Bochmanem (LUKS Skrzyszów)
fot.: Henryk Świerczek

Skąd u Ciebie wzięło się zainteresowanie piłką?

Wszystko zaczęło się za dzieciaka, jak każdy z nas kopałem w piłkę na podwórku. Później nadszedł moment, że wybrałem się na obiekty Tarnovii i tam już zostałem, jestem jej wychowankiem. Tak to się kręciło, choć miałem chwilę przerwy. Grałem w koszykówkę, bo przy moim wzroście 180cm w 6 klasie mogłem bawić się w takie sporty, ale ostatecznie wróciłem i tak w piłkę gram do dziś.

No właśnie, bramkarzem zostałeś dlatego, że zawsze byłeś wysoki i przez to zostałeś wytypowany do stania między słupkami czy sam z siebie chciałeś bronić, może miałeś jakichś idoli, którzy Cię inspirowali?

Wiesz co, na początku było to dość wymienne – grałem i w polu, i na bramce. Punktem zwrotnym w tej przygodzie była opinia pani doktor, która powiedziała mi, że mam astmę i powinienem ograniczyć intensywny ruch, więc zostałem na bramce. Choć powiem szczerze, że mam myśli, żeby na stare lata gdzieś w B klasie spróbować swoich sił jako taka wysoka „dziewiątka”.

A propos – masz już doświadczenie w graniu na pozycji napastnika.

Tak, ostatnio miałem epizod w meczu pucharowym. Choć zaczęło się wcześniej, gdy po kontuzji wracałem do treningów, to było jeszcze za czasów gry w Polanie Żabno. Tam grałem w ataku 90 minut.

Poznaliśmy się, gdy byłeś już pełnoprawnym bramkarzem. To były wakacyjne turnieje, takie jak na Metalu, Iskrze czy Tamelu. Wtedy miałeś już klub czy na takich zawodach dopiero go szukałeś?

Cały czas byłem zawodnikiem Tarnovii, tak jak mówiłem wcześniej miałem małą przerwę, byłem też na treningach na Błękitnych, ale jednak pozostałem w „pasach”, do czego przekonał mnie trener Karol Świerzb w grupach młodzieżowych.

Masz bardzo unikalny styl bronienia, o czym też przekonałem się na samym początku znajomości. Od zawsze wychodziłeś daleko przed bramkę, dużo krzyczałeś, podpowiadałeś obrońcom. Gdzie to podpatrzyłeś?

Oj, musiałbym daleko sięgnąć pamięcią do tego, który z trenerów mi to powiedział, ale nie przypomnę sobie. Osobiście uważam, że na początku tego mojego gadania było za dużo. Rodziło to czasem kłótnie, nie każdy sobie życzył takich podpowiedzi. Czasem ktoś odbierał to negatywnie, wręcz jako atak i później na boisku było nerwowo. Zależy od zawodnika – bywało tak, że komuś to pomagało. To skomplikowane zagadnienie, ale swoich bramkarzy teraz też uczę komunikacji, bo to ułatwia grę. Jeśli sobie ustawimy całą grę defensywną, to tak naprawdę rzadko kiedy trzeba bronić. A że umiejętności są jakie są, a nigdy też nie były u mnie wyjątkowe, to takie rzeczy dużo pomagają.

W toku tych doświadczeń doszedłeś do takiego momentu, że wiesz już, kiedy należy krzyknąć, coś podpowiedzieć, a kiedy po prostu ugryźć się w język?

Wiesz co, punktem zwrotnym w tej całej zabawie była choroba. Kiedyś podchodziłem bardzo emocjonalnie do gry. Od momentu, kiedy to nastąpiło, znacznie się wyciszyłem i odpuściłem. Wiem, że każdy ma prawo zagrać słabszy mecz, każdemu może zdarzyć się błąd. Gramy w lidze okręgowej – przychodzimy po 8 godzinach pracy, czasem po piątkowym czy sobotnim imprezowaniu i takie rzeczy trzeba rozumieć. Sztuką jest spokojnie powiedzieć co, kiedy, jak, myślę, że dorosłem do tego.

Mówisz, że te umiejętności są jakie są, zdajesz sobie sprawę z tego, na jakim poziomie gracie, raczej hobby football. Ale czy był w Twoim życiu taki czas, gdy myślałeś, że pójdziesz gdzieś wyżej?

Powiem Ci, że to wszystko jest dość poplątane. Byłem też w SMS w Krakowie, w kadrach Małopolski. Na początku trener, który powołał mnie na kadrę, powiedział, że na pewno nie będę bronił, bo brakuje mi wzrostu, a rok później na konsultacje powołał mnie ten sam trener, bo trochę urosłem. To jest generalnie temat rzeka, niestety dużo trenerów patrzy na wzrost i warunki fizyczne.

A co z tym SMS?

Nie dźwignąłem tematu finansowo, zabrakło jakiegoś wsparcia. Próbowałem sił w okręgu. Myślę, że zabrakło trenera, który by pomógł wskoczyć gdzieś wyżej i przede wszystkim zabrakło głowy do tego wszystkiego. Chciałem za szybko i za bardzo. A jak brakuje głowy to niestety kasujemy się sami.

Czułeś, że Tarnovia może być dobrym miejscem pokazowym? Mówimy oczywiście o chłopakach z regionu, którym udało się zaistnieć – przede wszystkim Mateusz Klich i Bartosz Kapustka. Czy jednym z nich mógłby być Kamil Bochman?

Kwestia jest taka, że Tarnovia daje w grupach młodzieżowych duże możliwości. Oprócz wspomnianych chłopaków byli jeszcze Filip Wójcik, Dawid Sojda, Kacper Ostrowski. Pewnie pominąłem kogoś, bo było wielu ciekawych piłkarzy. Problemem jest to, że Tarnovia jest świetnym klubem do pewnego momentu, tylko ten moment kończy się coraz wcześniej. W obecnych czasach jeśli ktoś się wyróżnia, to idzie do Cracovii, Wisły, Unii, która ma SMS, Termaliki. Kiedyś było tak, że była Tarnovia i Unia i to one rywalizowały z tymi poważniejszymi klubami, jak Cracovia, Wisła i to było WOW. Teraz każdy klub może mierzyć się z każdym i tak naprawdę w każdym klubie można się pokazać większym.

Porozmawiajmy trochę o tej karierze seniorskiej. Jesteś teraz w Skrzyszowie. Od kiedy, jak tam trafiłeś?

W Skrzyszowie byłem wcześniej, chyba kończyłem wiek juniora wtedy, na półrocznym wypożyczeniu i w sumie co pół roku odbierałem telefon, czy nie chciałbym tam pograć, pomóc chłopakom. Odchodziłem z Polanu, gdzie byłem po kontuzji i zabrakło opieki, której potrzebowałem i zdecydowałem się pójść na trening do Skrzyszowa. Na pierwszych zajęciach chłopaki łapali się za głowę co ja tam robię (śmiech). Byłem po kontuzji, nie grałem długo w piłkę i byli nastawieni niezbyt przyjaźnie, ale udało się zamazać to pierwsze złe wrażenie i tak już gram parę lat. Dobrze mi tu. Szczerze powiem, że w regionie nie ma chyba klubu, który mógłby mnie czymś przekonać. Miałem kilka propozycji, różnych. Nawet takich, gdzie dawali mi dość duże pieniądze za granie, a nie musiałbym trenować, proponowano mi opcję bycia trenerem i granie, takie łączenie dwóch funkcji. Ale jeśli mnie sami nie wyrzucą, to raczej ze Skrzyszowa nie odejdę (śmiech).

A taka propozycja z IV ligi nie przekonałaby Cię?

Miałem w tamtym roku ciekawą propozycję z okolic Dębicy, pieniądze były duże, ale czy to chodzi o pieniądze? No nie zawsze. Poznałem w Skrzyszowie świetnych ludzi, nie wydaje mi się, żebym odszedł. Musiałaby być naprawdę propozycja taka nie do odrzucenia, połączenie funkcji trenerskich, gdzie mógłbym się rozwijać w tym aspekcie, ale jeśli chodzi o samo granie, to podtrzymuję wcześniejsze zdanie.

Ile już w Skrzyszowie jesteś?

Chyba czwarty sezon, jeśli dobrze liczę.

Zadomowiłeś się.

Tak, zadomowiłem się. Naprawdę dobrze się tutaj czuję, a wcześniej zmieniałem kluby bardzo często. To jak z kobietami – patrzysz, obserwujesz czy pasuje, wybierasz, a jak znajdziesz, to trzymasz się tej jednej (śmiech). Głowa dojechała i przyszła stabilizacja.

Przed sezonem parę nowych transferów, doszło paru chłopaków, którzy nie byli anonimowi w regionie, a w samych rozgrywkach spisujecie się bardzo dobrze. Dunajec Zakliczyn jest raczej poza zasięgiem, celujecie w drugie miejsce?

Zobaczymy. W tej lidze w każdym spotkaniu może paść niespodziewany wynik i to, że ktoś jest uważany w danym meczu za faworyta nie oznacza, że zdobędzie pewne 3 punkty. Większość naszych spotkań mogło zakończyć się tak naprawdę każdym wynikiem – mogliśmy wygrać, mogliśmy zremisować, a mogliśmy też przegrać. Detale decydowały, że udawało nam się albo uniknąć porażki, albo zgarnąć 3 punkty.

Dość dobrze wyglądacie w tyle w tym sezonie. Nie jest to może poziom Szynwałdu, który organizacją gry w tyłach znacznie wyróżnia się w tej lidze, ale wiele nie odstajecie. Skąd ta dobra dyspozycja?

Szczerze to pół bloku defensywnego uległo zmianie. Na stoperku biega Bartek Krużel, który w sumie uczy się tej pozycji, jest Mikos. Dwóch środkowych obrońców, a do tego czasem dochodzi Kamil Zabawa, młodzieżowiec  który trafił do nas z Wałek. Ogólnie zawsze to powtarzam i zawsze będę – wolę wygrać 5:3 po fajnym, emocjonującym meczu niż zagrać na 0-0 czy 1-0. Ciekawym doświadczeniem będzie na pewno nasze starcie ze wspomnianym Szynwałdem i mam nadzieję, że w derbowym starciu pokażemy wyższość naszego stylu nad stylem gry naszych sąsiadów.

Przejdźmy do tego, co chyba teraz definiuje Cię jako człowieka. Pokonałeś nowotwór, wszystko jest już ok?

Tak, jestem zdrowy, wszystko jest w porządku.

Nie ukrywasz tego, a wręcz bardzo często publikujesz w swoich mediach społecznościowych różne wspominkowe posty, zdjęcia z łysą głową. Robisz to z powodu zwiększenia świadomości wśród ludzi, tego, że warto się badać, czy może jest to element jakiejś formy radzenia sobie z tym problemem?

Na początku w ogóle nie ukrywałem tego. Wielu ludzi pisało do mnie prywatnie, pytali co i jak. Rodziło to też różne śmieszne sytuacje. Na szczęście miałem silną psychikę i udawało się to przyjmować z uśmiechem. Na przykład na treningu dzieciaki pytały, czemu trener jest łysy, czemu chodzę z parasolką jak jest słońce. Raz nawet na meczu okręgówki chłopaki pytali czym się nafurałem, no bo ładna pogoda, 20 stopni, a ja rozkładam parasol (śmiech). Wolałem to powiedzieć wszem wobec. Mam ochotę powiedzieć każdemu, kto uważa, że ma jakieś problemy, żeby poszedł do szpitala na oddział onkologii dziecięcej i wtedy jeszcze raz zastanowić się. To, że kogoś zostawiła dziewczyna, nie mogę iść na imprezę, bo coś tam, no to nie są żadne problemy.

Jesteś dość znanym zawodnikiem w regionie, sam mówiłeś, że dostawałeś wiadomości od wielu kolegów z boiska. Czułeś wsparcie środowiska w walce z chorobą?

Wiesz co, na pewno chciałbym podziękować bardzo Panu Kapitanowi, Jarkowi. Na boisku możemy się żreć, kłócić, zwalać winę jeden na drugiego, ale poza nim jesteśmy przyjaciółmi, normalnymi ludźmi mającymi życie i w sytuacji, w jakiej się znalazłem, to szczególnie on wraz ze swoją kobietą, która swoją drogą naprawdę mu się udała, zrobił dobry przegląd jak przystało na środkowego pomocnika (śmiech), bardzo mi pomagali. Ogólnie mówiąc czułem wsparcie, dostawałem wiadomości. Mogłem liczyć na przyjaciół, znajomych, mamę. Znajomi na przykład sami z siebie wpadali, żeby wyprowadzić mojego psiaka na spacer, choć w ogóle nie musieli tego robić.

Jak przebiegało Twoje leczenie? Od czego w ogóle się zaczęło?

Było tak, że po jednym z treningów poczułem ból w brzuchu. Myślałem, że dostałem piłką. W ogóle nie myślałem o jakichś czarnych scenariuszach i przez jakiś czas nie przejmowałem się tym, ale w końcu poszedłem do lekarza, bo zaczęło mi to doskwierać. Ten pierwotnie stwierdził, że to coś z nasieniowodem. Dostałem tabletki i miałem iść na USG. Z moim podejściem do życia stwierdziłem, że po co będę szedł na USG, dostałem tabletki, to na pewno przejdzie. W końcu kierowniczka w sklepie, w którym pracowałem, nakłoniła mnie do zrobienia badania. 2 dni później byłem już po zabiegu, a 2 tygodnie później już stałem na bramce, no bo był mecz ligowy (śmiech).

Jak?!

Miałem zabieg, po którym stwierdzono, że wszystko jest już ok, więc poszedłem grać. Miałem robione też badania, na wyniki których czekałem miesiąc, także kilka meczów udało się zagrać. Później pojechałem do Warszawy, i tu też podziękuję ludziom ze środowiska, szczególnie trenerowi Danielowi Pawłowskiemu, który dał mi namiary do lekarzy. Tam zadzwoniłem we wtorek, a w czwartek już miałem wizytę. Rozpocząłem radioterapię, akurat zbiegło się to z okresem mundialu, więc mecze oglądałem w stolicy. Po radioterapii miałem spokój aż do stycznia, kiedy wyszło, że muszę mieć chemioterapię, której wziąłem cztery cykle.

Miałeś jakieś załamania i momenty zwątpienia w okresie leczenia?

Jeden dzień miałem taki ciężki. To było wtedy, jak dowiedziałem się, że muszę wziąć chemię. Nie bardzo było wiadomo, jak będzie się wtedy funkcjonowało. Zabawna historia, bo na chemii przytyłem i to do tego stopnia, że znajomi zaczęli mnie nazywać grubasem. Wszystko jest w głowie, ten jeden dzień był słabszy, ale starałem się mieć pozytywne nastawienie i sam będąc na onkologii, wysyłałem znajomym memy na temat leczenia. Tak teraz myślę, że po tych doświadczeniach trudno mnie będzie już złamać.

W piłkę nie tylko grasz, ale uczysz grać.

Tak, trenuję dzieciaki. Ukierunkowałem się na to po jednej rozmowie w Skrzyszowie. Pod opieką miałem bramkarzy oraz drużynę orlików. Po chorobie zmieniło się moje myślenie. Założyłem sobie, że będę robił to, co sprawia mi radość i przyjemność. Po jakimś czasie się ta moja praca się wypaliła z powodów organizacyjnych , ale w obecnym miejscu odnalazłem ten ogień.

No właśnie, bo wyjaśnijmy, że rozmawiamy w Niecieczy, tuż po Twoim treningu. Co tu robisz?

Odpowiadam za szkolenie grup młodzieżowych i wraz z trenerem Piątkiem chcemy zbudować tu taki ciekawszy projekt, który będzie znany w regionie. Chodzi o danie szansy chłopakom, żeby nie skończyli tak jak ja (śmiech). Jeśli będą mieli przygotowanych trenerów, poświęcających czas, to będzie już tylko od nich zależeć, czy osiągną sukces.

O możliwości przeniesienia się do Niecieczy rozmawialiśmy po pamiętnym meczu z Wisłą Szczucin. Wtedy wspomniałeś, że po weekendzie być może będziesz mógł coś więcej zdradzić. Jak do tego doszło, że trafiłeś do Niecieczy?

Odebrałem telefon, przyjechałem na rozmowy, dogadałem się i jestem.

(śmiech)

Tak naprawdę to chciałbym wiedzieć, skąd trener Piątek miał mój numer. Dostałem telefon czy byłbym zainteresowany taką współpracą. Zaznaczyłem, że tak, ale pod warunkiem, że nie interesuje mnie przyjechanie i zrobienie treningu, bo to mogę zrobić wszędzie. Interesuje mnie działanie według jakiegoś planu. Będąc na stażu w Rakowie Częstochowa u trenera Śledzia zobaczyłem, że wszystko powinno mieć ręce i nogi. Bardzo mi się spodobało takie spojrzenie na szkolenie.

Raków to największy klub, w którym byłeś na stażu?

Wiesz co, wydaje mi się, że to bardziej osoba trenera Śledzia, który zarządza tam akademią, jest przeważająca. Zresztą, ludzie w całym Rakowie są świetni. Ich otwartość i przyjazne nastawienie. Pojechaliśmy na staż, a mogliśmy zobaczyć i dopytać naprawdę wszystko. Brakuje mi tego w środowisku tarnowskim. Każdy z trenerów ma rację, a spojrzenie innych trenerów jest tym gorszym, nieważnym. Nie ma dyskusji i wspólnego dochodzenia do właściwej drogi. Oczywiście są fajni trenerzy w okolicy do których można zadzwonić i porozmawiać ale to wyjątki.

To dostałeś w Niecieczy?

W Niecieczy dostałem możliwość pracy i działania na dość dużym polu do popisu. Mógłbym poprowadzić byle jaki trening gdzieś indziej  a tutaj tworzymy razem coś ciekawego. Jestem bardzo zadowolony, że trener Piątek dał mi wielką otwartość do jego wiedzy i rozmowy z nim są bardzo rozwijające.

Zdradzisz coś, czym jest ten plan?

Staramy się ułożyć plan długoplanowy pracy zawodników. Ułożyłem profile indywidualne graczy, mamy wszystkie statystyki i ich dane. To akurat zaczerpnąłem z Rakowa. Podzieliśmy bramkarzy na dwie grupy szkoleniowe. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mógł przyjechać i zobaczyć, jak to wygląda w praktyce. Ciągle mam w głowie słowa, jakie usłyszałem na stażu w Rakowie „fajnie jest pokazać komuś jak gramy, ale trenować w taki sposób, żeby ktoś nie mógł się temu przeciwstawić”.

Ostatnio rozmawiałem z kimś i mówiłem, że jak broniłem to zabrakło mi podstawowych fundamentów. Znowu odniosę się do tego porównania z dziewczyną – jesteś na dyskotece i jeśli masz dobrą bajerę, ale jeśli nie wyglądasz dobrze, to będziesz miał problem. Ale jak wyglądasz świetnie, a nie masz bajery, to też nie uda Ci się zdobyć zainteresowania tej dziewczyny. My przekazujemy informacje, pokażemy w jaki sposób trzeba coś robić i zawodnik wie, w jakim kierunku idzie.

W swojej pracy używacie różnych gadżetów, pomagających w analizie?

Mamy kamery dla bramkarzy i różne możliwości. Czytałem wywiad z trenerem Wójcikiem i aż takich systemów do monitoringu nie używam (śmiech). Natomiast z tego miejsca też chciałbym trenera Wójcika pozdrowić, uważam go za świetnego fachowca i mam nadzieję, że wkrótce wypłynie na szersze wody, bo jego podejście do pracy jest na wysokim poziomie.

Bardzo dużo robisz w kierunku tego, żeby być coraz lepszym w pracy z dziećmi. To jest to, co chcesz robić, czy może celem jest trenowanie seniorów?

Ogólnie to, co lubię robić, to praca z ludźmi. To mnie interesuje i nie ma znaczenia, czy jest to młodzież czy senior. W pracy z dziećmi cieszyć może rozwój, który można zaobserwować gołym okiem. W seniorskich rozgrywkach liczy się wynik.

Brak presji wyniku rozumiem, że nie przeszkadza Ci w pracy?

Presję sobie nakładam sam. Moim celem jest rozwinięcie zawodnika, chcę przekazać mu tyle, żeby on później nie miał braków i żeby kolejni trenerzy nie twierdzili, że czegoś mu brakuje. Jeśli ja zaniedbam teraz zawodnika, to wyrządzę mu krzywdę. A etap rozwoju jest bardzo ważny, później niektóre elementy bardzo trudno poprawić. Czasem jak widzę trenerów, którzy uważają się za świetnych, a w skrzatach czy orlikach wygrywają 1-0 i wybijają piłkę byle dalej, to ogarnia mnie pusty śmiech.

Wierzysz w pracę u podstaw? Myślisz, że trzeba inwestować w trenerów młodzieży, boiska?

Tak. Choć wszystko jest błędnym kołem w moim przekonaniu. Jeśli mamy ciekawego chłopaka w słabszym klubie to albo muszę mu stworzyć warunki, albo przekazać do mocniejszego zespołu. Tylko u nas jest tak, że wmawiamy mu, że jest najlepszy i nie musi nigdzie iść, wolimy go zatrzymać, żeby robił grę. Później on rywalizuje z równymi sobie, przegrywa pojedynki i nie wie co się dzieje, nie chce iść nigdzie wyżej. Działa to też w drugą stronę, większe kluby nie patrzą na te mniejsze. Jeśli mocniejszy wyciągnie od słabszego 4-5-6 lepszych zawodników, to słabsza drużyna może się rozpaść. Problem jest też taki, że ekwiwalent płaci się za zawodnika powyżej 12. roku życia, wobec czego kluby starają się trzymać na siłę tych zawodników a mocniejsze nie chcą nic wcześniej dać w zamian. Problem jest złożony.

Jesteśmy z pokolenia, które zna granie podwórkowe, ale też spędzało niejednokrotnie całe dnie na graniu w gry, więc potrafimy zrozumieć oba modele wychowania. Widzisz różnice w mentalności i podejściu dzieciaków do sportu?

W okresie pandemii trenowałem z czterema chłopakami na Wojska Polskiego, braliśmy też jednego młodszego chłopaka. Im się chciało. Z tym, że przez swoich trenerów zostali skreśleni przez swój wzrost i nikt im nie pomógł wypłynąć w odpowiednim momencie a mimo wszystko dalej chcą trenować – dziś większość dzieci woli odpalić konsolę i robić wytrzymałość biegając online.

GA
Komentarze

  • 3 lat temu Mat

    Pouczający wywiad. Mądre podejście Pana Kamila.